61 MISTRZOSTWA ŚWIATA W KULTURYSTYCE – DZEDZU 2007

O królu Robercie, koreańskiej śrubce Tyma i o tym jak Finowie pracowali dla Polaków

Pięć lat temu, podczas mistrzostw świata w piłce nożnej rozgrywanych w 2002 roku w Korei Południowej i Japonii, spytaliśmy Stanisław Tyma – scenarzystę kultowego „Misia”:
– „Panie Stanisławie, jaką pamiątkę przywiezie pan sobie z Korei Południowej?”
Tym wyciągnął z kieszeni niewielką śrubę: – „To jest moja pamiątka. Zabiorę ja do kraju, a wtedy Korea zacznie gorzej funkcjonować, bo tu wszystko tak się dokładnie zazębia, że brak śruby spowoduje poważne problemy tego kraju” Śrubka Tyma chyba miała działać w mechanizmie odpowiedzialnym za funkcjonowanie obsługi prasowej koreańskich mistrzostw świata w kulturystyce rozgrywanych na Jeju (Dzedzu) 26-28 października 2007 roku. Jej brak był odczuwalny na Jeju, aż pięć lat po imporcie do Polski metalowego łącznika przez znanego satyryka.

ms_korea11
Zwycięzca OPEN Robert Piotrkowicz
Kiedy dowiedzieliśmy się, że 61 Mistrzostw Świata Mężczyzn w Kulturystyce przypadło federacji Korei Południowej i odbędą się one na wyspie Jeju (Dzedzu), my czyli producenci i sponsorzy, pierwszego i jedynego cyklicznego programu telewizyjnego poświęconego kulturystyce i sportom siłowym – Akademii Fitness i Kulturystyki emitowanego w Tele 5, postanowiliśmy zobaczyć na własne oczy, a także przekazać relację z tego wydarzenia szerszej widowni. Aplikacje akredytacyjne wysłaliśmy przed terminem, ale na miejscu nie zastaliśmy nawet zalążków biura prasowego. Po dwóch dniach zadawania pytań, kiedy i gdzie można odebrać wejściówki dziennikarskie, otrzymywaliśmy odpowiedź w hiszpańskim stylu „jutro”. Kiedy nastało jutro, odpowiedź się nie zmieniła. W końcu w sobotę, kilka chwil przed rozpoczęciem zawodów, zabłąkany Koreańczyk (cała obsługa biura zawodów była już w hali) z pełną życzliwością podjął się zadania wystawienia nam akredytacji. Najpierw jednak ponownie musieliśmy z hotelowego komputera wysłać na kolejny adres emaliowy nasze aplikacje. Za pół godziny staliśmy się posiadaczami tzw. śliniaków dziennikarskich, na których oprócz naszych nazwisk i imion (oczywiście troszkę pozmienianych) w rubryce kraj widniało…Finlandia. (Poland czy Finland – jaka to różnica?). Kiedy sympatycznemu Koreańczykowi wytłumaczyliśmy, że pomylił się o ok. 1000 km, trochę głupio mu się zrobiło i chyba przepraszał nas za swój błąd z 11 razy. Ale „śliniaków” nam nie wymieniono i do końca zawodów pozostaliśmy Finami.Na szczęście brak śrubki Tyma odczuliśmy w Korei tylko w tym jednym przypadku. W czasie całego naszego pobytu zachwyceni byliśmy uprzejmością i życzliwością Koreańczyków. A odwiedziliśmy wiele miejsc, bo wyjazd na Mistrzostwa Świata potraktowaliśmy także jako wspaniałą turystyczną wyprawę.Na Jeju wybrała się czteroosobowa ekipa realizacyjna – roboczo nazwana Vitalmax Team: Wiesław Syzdek, dziennikarz relacjonujący wiele imprez światowych z różnych dyscyplin sportu, producent i twórca „AFiK”, Robert Kardas, właściciel firmy Atleta Łódź, dystrybutora na Polskę odżywek Vitalmax, sponsora „Akademii” oraz autor porad suplementacyjnych, jego żona Dorota oraz operator kamer Krzysztof Marek. Do Korei wyruszyliśmy niespełna dwa tygodnie przed zawodami. Na początku nasza ekipa liczyła trzy osoby, ponieważ kamerzysta, ze względów zawodowych, nie mógł lecieć z nami wcześniej i dotarł do nas tuż przed zawodami, zresztą nie bez przygód, ale o tym później. Wylecieliśmy dokładnie 17 października i po kilkunastogodzinnej podróży, z międzylądowaniem w Paryżu, wreszcie 18 października po południu miejscowego czasu (w Europie było rano) zawitaliśmy do Seulu i od razu po rozlokowaniu się w hotelu ruszyliśmy na wieczorne zwiedzanie miasta. Naszym przewodnikiem od początku został Wiesiek Syzdek, który w 2002 r podczas Mistrzostw Świata w piłce nożnej relacjonował zawody dla jednej z gazet i spędził wówczas w Korei i Japonii 6 tygodni. Był świetnie zorientowany w miejscowych zwyczajach, kuchni i lokalnych ciekawostkach, które dla reszty ekipy były bardzo barwne i egzotyczne.Już w pierwszy wieczór Robert oszołomiony mnogością garkuchni, czyli miejsc gdzie, „pod chmurką” na ulicach można się najeść tanio i do syta, ale dla Europejczyka niekoniecznie zdrowo i smacznie, postanowił spróbować owych słynnych koreańskich potraw. Oczywiście na początek zaliczył coś najbardziej egzotycznego, czego nawet mieszkańcy Korei specjalnie nie jedzą. Zakupił na ulicy kubek … grillowanych owadów (łudząco przypominających leśne żuczki lub jak kto woli prusaki). Trudno sprecyzować cóż to były za stworzenia, w każdym razie nie pachniały zbyt ładnie (woń mułu), smakowały tak sobie, ale ponoć miały bardzo dużo proteiny, więc podziwiając Roberta za odwagę, dostrzegaliśmy jedyny pozytywny aspekt tego posiłku. Niestety, następne 2 dni Robert musiał trochę odchorować i zastanawialiśmy się, czy to wina owych żyjątek czy innych specjałów miejscowej kuchni.

Tak zaczęliśmy nasz pobyt w Korei, ale później było już rewelacyjnie. W dzień zwiedzaliśmy ten piękny kraj, zapuszczaliśmy się do górskich, koreańskich wiosek, w których praktycznie nie było ludzi, oglądaliśmy dawne pałace królewskie a także cuda miejscowej przyrody. Wieczory spędzaliśmy na kolorowych miejskich ulicach Seulu i później Busan, gdzie życie tętni do białego rana, pełno tam cichych knajpek, ale także oryginalnych restauracji serwujących najdziwniejsze dania, np. takie, które jeszcze kilkanaście minut wcześniej można było zobaczyć pływające w wielkich akwariach na ulicy przed lokalem. W portowym Busan natknęliśmy się także na „podejrzą dzielnicę”, gdzie prócz koreańskiej słychać było … rosyjską mowę.

Korea jest krajem niesamowicie bezpiecznym, przez cały nasz pobyt ani razu nie spotkaliśmy się z jakimiś negatywnymi reakcjami, a wyróżnialiśmy się z tłumu. Wszyscy jesteśmy słusznego wzrostu, o europejskich rysach twarzy i dosyć jasnych włosach, podczas gdy wzrost średniego Koreańczyka to ok. 170 cm, a ponadto spotkanie tam ludzi o nieskośnych oczach to prawdziwe wydarzenie. Nawet w Seulu, mieście-molochu rzadko o tej porze roku można było spotkać Europejczyków na ulicy. Natomiast na prowincji pojawienie się nas – ludzi wysokich o europejskich rysach – to było już wydarzenie. Byliśmy wręcz oblegani, głównie przez młodzież szkolną. Dzieciaki chciały nas choćby dotknąć, robili sobie z nami zdjęcia. Na każde: „Hello. Hi. You are pretty. You are handsome, Where are you from? odpowiadaliśmy z uśmiechem i czuliśmy się co najmniej jak… Beckhamowie…Ani razu nie doświadczyliśmy chuligańskich zaczepek, nie widzieliśmy chuligana made in Korea, a bywaliśmy w różnych miejscach i spaliśmy w różnych hotelach, począwszy od podłej rudery z zamurowanym oknem (taki pokój trafił się Dorocie i Robertowi) w Busan, poprzez całkiem miłe 3-gwiazdkowe hoteliki o przyzwoitym standardzie, a skończywszy na luksusowym Jeju Grand Hotelu.

Koreańczycy to ludzie mili, uczynni. Kiedy czekaliśmy na przystanku w Kyongyu, zatrzymał się bus i jego kierowca, znający tylko swój ojczysty język, potrafił dowiedzieć się że jedziemy do zespołu świątyń buddyjskich, podwiózł nas pod samą bramę (ok. 20 kilometrów) i na widok wyjmowanego przez nas portfela, stanowczo i skutecznie protestował. W sushi-barze Koreanka na naszą prośbę na cały głos zaśpiewała tradycyjną pieśń Arirang. Nawet jej chłopak był zdumiony, że dała się namówić na mały występ.

Koreańczycy lubią Polaków. Na słowo: „Polandy” reagują westchnieniem z nutką podziwu. Niektórzy pamiętają Lecha Wałęse. Inni szczególnie katolicy podziwiali Jana Pawła II. Nasza znajoma Pu Jeong wypowiedziała nawet zdanie, że polski papież, to najbardziej przez nią podziwiany człowiek na świecie. Jeong chcąc, abyśmy wywieźli z jej kraju jak najlepsze wrażenia, obdarowała nas prezentami robionymi własnoręcznie. Pomagała w rezerwacji hoteli, wskazywała co zobaczyć, nawet zaczęła interesować się kulturystyką, czytając o niej w internecie. Myląc Roberta Kardasa z Robertem Piotrkowiczem, była pełna podziwu dla kunsztu kolegi z naszej dziennikarskiej ekipy, gratulowała mu sukcesów i Dorocie, iż ma tak wspaniałego męża …MVP mistrzostw świata.

Koreańczycy z niewielu wad maja jedną główna – upijają się namiętnie. Właściwie do końca nie wiemy, czy rzeczywiście piją tak dużo, czy po prostu mają słabe głowy, faktem jest jednak, że po. 22 –giej po ulicach snują się mniej lub bardziej podpici, w większości elegancko ubrani mężczyźni, a także kobiety. Nierzadko można się o tak „zmęczonego” delikwenta potknąć na ulicy, gdyż śpiący na chodniku elegant w garniturze wcale nie jest tu widokiem, który u kogokolwiek wywołuje emocje. Ot, normalka, na drugi dzień i tak będzie rano w pracy.

Nie można nie zauważyć, że Korea to kraj bardzo wysoko rozwinięty. Na wysokim poziomie stoi tu wszelkiego rodzaju elektronika. W każdej poczekalni czy autobusie wszechobecne są telewizory plazmowe, na ekranach telefonów komórkowych Koreańczycy namiętnie oglądają ulubione programy telewizyjne. Także lokalny transport jest świetnie zorganizowany i nie ma problemu ze sprawnym przemieszczaniem się pomiędzy miejscowościami a także ze zwiedzaniem poszczególnych miast tzw. Tour-busami, czyli specjalnymi autobusami z elektronicznym przewodnikiem, które kursują co kilkadziesiąt minut, zatrzymując się w najciekawszych miejscach.

ms_korea2
Zamówiliśmy sobie po 1 daniu. Reszta to…przystawki
Na intensywnym zwiedzaniu i podglądaniu miejscowych zwyczajów, minęło nam sześć dni a na następne cztery z nich popłynęliśmy promem na malowniczą wyspę Jeju, należącą oczywiście do Korei Płd, ale jednocześnie na tyle oddaloną od reszty kraju i na tyle egzotyczną, że nawet dla Koreańczyków wycieczka na Jeju jest sporą atrakcją. Do Jeju Grand Hotelu, gdzie rozlokowana była większość ekip i gdzie mieścił się sztab organizacyjny mistrzostw, przybyliśmy w czwartek – dzień przed rozpoczęciem zawodów – ważeniem zawodników. Nim zważono atletów naszej ekipie przydarzyła się przykra niespodzianka. Nasz kamerzysta z powodu strajków obsługi paryskiego lotniska spóźnił się do Seulu 7 godzin. Nie zdążył na samolot na Jeju i wydawało się, że przyleci w dniu zawodów, bo wszystkie późniejsze loty były pełne. Paradoksalnie uratowało go to, że przewoźnik zapodział gdzieś jego bagaż i Krzysiek mógł przebukować swój bilet dwukrotnie. Najpierw planował poczekać w Seulu na bagaż. Podjęliśmy jednak decyzję, żeby przyleciał jak najszybciej na Jeju i podał adres hotelu, aby linie lotnicze dowiozły jego walizkę, w której znajdowały się m.in. statywy do kamer. Na szczęście kamery miał w podręcznym bagażu i po zakredytowaniu się jako „polscy Finowie” mogliśmy co nieco zarejestrować pierwszego dnia – podczas sobotnich eliminacji i półfinałów. W sobotę wieczorem dojechały statywy i pierwsza trudność związana z rejestracją finałów była pokonana. Drugą okazała się nagła wieść, że organizatorzy chcą pobierać dość sporą opłatę za nagranie imprezy. Dzięki bezcennej pomocy prezesa PZKFiTS Pawła Filleborna, który interweniował u prezydenta IFBB Rafaela Santoji, mogliśmy przystąpić do rejestrowania, oglądania zawodów i emocjonowania się występami czwórki polskich kulturystów.A później zaczęły się już zawody. Cała impreza zorganizowana była dobrze, wszędzie kręciło się pełno działaczy i wolontariuszy którzy czuwali nad jej sprawnym przebiegiem. Problem tylko w tym, że przedstawicieli organizatorów było chyba więcej niż kibiców. Jak wcześniej napisałem Jeju jest nawet dla rdzennych Koreańczyków z lądu wyspą dosyć egzotyczną, o przedstawicielach innych państw nie wspominając. Do tego doszła właściwie zerowa promocja na samej wyspie, praktycznie poza hotelem i halą sportową nie zauważyliśmy ani jednego plakatu reklamującego imprezę. To wszystko sprawiło, że pierwszego dnia, podczas eliminacji, poza zawodnikami, działaczami, wolontariuszami i członkami ekip (niektóre jak np. brazylijska były liczne i głośne) było bardzo niewielu oglądających.Lepiej było na niedzielnych finałach, ale i tak sala była zapełniona może w połowie.

Jako pierwsi na scenę wyszli przedstawiciele kategorii do 60kg. Wystąpiło w niej 10 zawodników. Wiadomo było, że w niższych wagach dobrą formę przygotują przedstawiciele gospodarzy i tak właśnie było. Najniższą kategorię wygrał Bung Cho Wanh z Korei, drugi był Egipcjanin Anwar El Amawy a brązowy medal z taką samą ilością punktów jak wicemistrz świata zdobył Somkith Sumethovetchakul z Tajlandii.Następnie zaprezentowali się zawodnicy ważący nie więcej niż 65kg. Startowało 16 kulturystów. Tu także dominowali Azjaci, choć wygrał jednogłośnie Brazylijczyk Jose Carlos Santos. Ale tuż za nim uplasowali się Song Joung In z Korei i Wietnamczyk Van Lam Nguyen.

Walka w kategorii do 70kg, gdzie na starcie stanęło 19 atletów, była do samego końca bardzo wyrównana. Dwaj najlepsi zawodnicy zdobyli taką samą ilość punktów a wygrał Malezyjczyk Sazali Samad przez Patrickiem Ostolani z Niemiec. Na trzecim miejscu, z wyraźną stratą punktową do pierwszej dwójki uplasował się Richard Riedl ze Słowacji.

Wśród zawodników wagi do 75kg wyraźnie, po raz drugi z rzędu zwyciężył sympatyczny Włoch Corrado Maggiore, za to zacięta walka toczyła się o drugie miejsce. Ostatecznie zdobył je Egipcjanin Mahmoud El Fadaly przed reprezentantem gospodarzy Soon Boo Chang. Startowało tu aż 25 kulturystów.

Kategorię wagową do 80kg, gdzie do rywalizacji stanęło 18 zawodników, wygrał przedstawiciel kraju, który będzie gospodarzem przyszłorocznych mistrzostw świata – Mohamed Sabah z Bahrajnu. Nieznacznie wyprzedził zawodnika z Tajlandii Sitthi Charoenritha a za tą dwójką, z dużą stratą punktową uplasował się Brazylijczyk Luiz Sarmento. W tej wadze, po ogłoszeniu wyników cała sala przeżyła ogromne chwile wzruszenia, gdyż złoty medalista po usłyszeniu werdyktu najpierw padł jak rażony piorunem na podłogę, dosyć długo tam leżał nie mogąc opanować emocji a kiedy wstał to podczas dekoracji i ceremonii odegrania hymnu cały czas nie mógł powstrzymać łez co dokładnie widzieli na telebimach wszyscy widzowie. Był to bardzo wzruszający moment zawodów i kulturysta z Bahrajnu zyskał sobie swoim zachowaniem sympatię całej publiki.

Następną kategorię wagową, do 85kg zdominowali Brazylijczycy. Dwaj przedstawiciele tego kraju zajęli miejsca na podium. Wygrał, z miażdżącą przewagą nad rywalami, Eduardo Correia a brązowy medal zdobył Edson Serafim. Na podium przedzielił ich, zdobywając medal srebrny, Egipcjanin Moustafa Nasim. Ogółem w tej wadze rywalizowało 24 kulturystów.

Następna kategoria, do 90kg, była wreszcie tą w której wystąpili pierwsi Polacy. W eliminacjach na scenie stanęło 23 zawodników, wśród nich dwaj reprezentanci naszego kraju – trener naszej kadry i jeden z najbardziej utytułowanych polskich zawodników Bogdan Szczotka, oraz Jakub Potocki, który walczy o przebicie się do ścisłej światowej czołówki.

Mieli oni odmienne cele. Bogdan był już mistrzem świata i przyjechał zdobyć ten tytuł ponownie a Kuba na ubiegłorocznych mistrzostwach zajął 6 miejsce i w tym roku chciał poprawić swoją lokatę. Okazało się jednak, że rywale są znakomicie przygotowani. Kuba wszedł do półfinału, jednak w półfinałach został tylko raz wywołany do porównań co nie wróżyło dobrze. Jeszcze przed ogłoszeniem finałowej szóstki Kuba w prywatnych rozmowach przyznawał, że zdaje sobie sprawę z tego, że ma po prostu zbyt małą masę mięśniową w stosunku do reszty stawki i wie że nie wejdzie do finału. Rzeczywistość okazała się jeszcze bardziej pesymistyczna, gdyż zajął on w swojej wadze dopiero 15 miejsce, najgorsze w karierze. Miejmy jednak nadzieję, że wyciągnie on wnioski ze sposobu swoich przygotowań i następny start będzie znacznie bardziej udany.

Bogdan, tak jak przypuszczaliśmy walczył o złoto. Po półfinałach był na pierwszym miejscu, wraz z zawodnikiem z Bahrajnu Tarekiem Al. Farsanim, jednak w dzień finałów jego bezpośredni rywale wyglądali znacznie lepiej niż dzień wcześniej, do tego świetnie pozowali i ostatecznie ku naszemu zaskoczeniu Bogdan zajął dopiero 4 miejsce. Bardzo rzadko się zdarza, żeby ktoś z pierwszego miejsca po półfinałach spadł na czwarte, ale tym razem taka sytuacja spotkała naszego zawodnika. Zwyciężył właśnie zawodnik z Bahrajnu, a drugie i trzecie miejsce zajęli zawodnicy z Egiptu, kolejno Anwar El Sayed i legendarny El Shahat Mabrouk.

Pierwsze więc występy naszych zawodników na mistrzostwach można uznać za niezbyt udane a wyniki były poniżej ich oczekiwań. Mieliśmy jednak nadzieję, że rywalizacja w następnej kategorii, do 100kg, gdzie na starcie stanęło 21 zawodników, da nam powody do radości, gdyż mieliśmy w niej swojego przedstawiciela w osobie Roberta Piotrkowicza. Robert, jeszcze do niedawna nieznany nawet w Polsce teraz wyrasta na mega gwiazdę amatorskiej kulturystyki i na międzynarodowe zawody jeździ już w roli faworyta. Tak było i tym razem. Mimo jednak iż kategoria była silnie obsadzona, zwycięstwo Polaka było bezdyskusyjne i jednogłośnie. Od samego początku wiadomo było, że Robert zgarnie złoto w swojej wadze a niewiadomą kwestią było tylko to czy zwycięży też w kategorii open. W wadze do 100kg drugie miejsce, za Piotrkowiczem, zajął Słowak Stefan Havlik a brązowy medal wywalczył reprezentujący Niemcy Markus Becht.

Ciekawostką w tej wadze był występ rumuńskiego kulturysty Sandela Mindruty, który na scenę wyszedł kompletnie nieprzygotowany zarówno pod względem sportowym jak i estetycznym. Nie był ani dorzeźbiony, masę też miał średnią, nie był także opalony ani posmarowany czymkolwiek. Wyglądał jak lepiej zbudowany człowiek z pobliskiej plaży, który przypadkiem dostał się na scenę i stanął wśród kulturystów. Wzbudzał swoją postawą uśmiechy na widowni, ale szybko odpadł więc kibice zajęli się prawdziwymi kulturystami.

ms_korea44
Nieprzygotowany zawodnik z Rumunii
Jako ostatni stanęli do rywalizacji zawodnicy w kategorii ciężkiej powyżej 100kg. Na scenę wyszło 15 kulturystów w tym nasz Arkadiusz Szyderski który do Korei przyleciał z zamiarem wejścia do finału a może i powalczenia o medal. Stawka w tej wadze była dosyć wyrównana, jednak po półfinałach Arek był na 4 miejscu z minimalną stratą punktową i wszyscy wierzyliśmy, że włączy się do walki o medal. Tak też się stało, w dniu finałów Arek wyglądał jeszcze lepiej, zaprezentował też dobre pozowanie i ostatecznie, ku radości jego i całej polskiej ekipy wywalczył srebrny medal.Złoto przypadło doświadczonemu Rolandasowi Pociusowi z Litwy a brąz zdobył Niemiec Matthias Botthof.Ciekawostką przy tej wadze jest to, że 7 miejsce zajął Austriak Mario Hemmer, którego dzień przed zawodami spotkaliśmy obok hotelu … w pizzerii.Siedzieliśmy sobie właśnie w tym lokalu, gdy przy stoliku obok usiedli dwaj kulturyści i zamówili po dużej pizzy hawajskiej i słodzonej coli. Na drugi dzień mieli zawody, ale chyba metoda ładowania mięśni tego rodzaju składnikami nie przyniosła efektów bo obaj panowie furory nie zrobili, choć gabarytowo byli ogromni.Po zakończeniu rywalizacji w kategorii ciężkiej na scenę wyszli zwycięzcy poszczególnych wag, aby wybrać najlepszego zawodnika w open. Tu znowu błysnął wielką klasą nasz Mistrz Świata Robert Piotrkowicz zwyciężając wszystkich rywali i stając się największą gwiazdą tych mistrzostw. Po zwycięstwie w open, gdy wszyscy zawodnicy zeszli ze sceny i został na niej tylko triumfujący Robert, zaczęły do niego podchodzić pielgrzymki Koreańczyków. Zrobił się taki tumult i tak dużo osób grupowo i indywidualnie chciało sobie zrobić pamiątkową fotografię ze świeżo upieczonym Mistrzem Świata, że początkowo wydawało się iż tyle osób nawet nie było na zawodach i musieli oni przyjść gdzieś z zewnątrz.Gdzieś w tym całym zamieszaniu udało się też nam dopchać do Roberta i zrobić z nim „na gorąco” wywiad do „Akademii”. Ten wywiad jak i całą relację z Mistrzostw cyklicznie będzie można oglądać w każdą niedzielę na Tele 5 ok. godziny 9.20.
W klasyfikacji drużynowej mistrzostw zwyciężyli kulturyści Egiptu, drugie miejsce zajęła Brazylia a trzecie Bahrajn, którego przedstawiciele zapraszali wszystkich w przyszłym roku do swojego kraju na Mistrzostwa Świata. Po zawodach, w hotelu, odbył się jeszcze tradycyjny bankiet na którym w towarzystwie członków polskiej ekipy na gorąco komentowaliśmy wyniki i rozmawialiśmy o ich planach na przyszłość.

ms_korea3
Arek Szyderski i Bogdan Szczotka podczas posiłku tuż przed występem
Na koniec chcielibyśmy, w imieniu całej naszej ekipy Vitalmax Team podziękować obecnym na imprezie członkom polskiej reprezentacji. Wszyscy pomagali nam jak mogli, panowie Leszek Michalski i Andrzej Michalak bez problemu organizowali listy startowe, wyniki i wszelkie papierkowe sprawy a Paweł Filleborn załatwiał po naszej myśli wszystkie sprawy nie do załatwienia. Jak napisałem wcześniej, ponieważ były jakieś problemy z filmowaniem, z prawami do transmisji, procedurami itp., mieliśmy obawy czy w ogóle będziemy mogli kręcić. Jednak w przewie Kongresu IFBB p. Filleborn zorganizował krótkie spotkanie z Prezydentem IFBB p. Santonja, na spotkaniu tym przedstawił nas w bardzo korzystnym świetle i od tej chwili mieliśmy „błogosławieństwo” samego szefa i wszystkie drzwi były dla nas otwarte. W ekipie, oprócz wymienionych działaczy i zawodników był jeszcze naczelny fotograf IFBB Paweł Kleidner oraz żona Roberta Piotrkowicza. Działacze pomagali nam jak mogli a zawodnicy, mimo stresu zawsze znajdowali czas żeby z nami pogadać.Mamy nadzieję, że niedługo znowu odwiedzimy jakąś dużą imprezę żeby zrelacjonować ją dla kibiców kulturystyki w Polsce, dla czytelników www.kulturystyka.pl i widzów „AFiK”.
Może będą to następne mistrzostwa świata, a może „Mister O „ ?

Autor: Vitalmax Team
ZDJĘCIA Z MISTRZOSTW ŚWIATA ZNAJDZIECIE TUTAJ

3 thoughts on “61 MISTRZOSTWA ŚWIATA W KULTURYSTYCE – DZEDZU 2007

  1. Ze zdjęc wnioskuje że konkurs i wizyta w Korei była bardzo udana, szkoda że nie wiedziałem o tej imprezie bo z przyjemnoscią bym też to zobaczył a że jestem teraz w Korei to może miałbym okazje poznać wybitnych Polskich (i nie tylko) sportowców.

  2. Witam wszystkich kulturystow !potrzebuje jakies namiary na kulturystyke czyli ze potrzebowal bym jakis namiar czy cos bo niewiem gdzie sie glosic niewiem jakie sa zasady i co na czym polega i czy sa jakiees wiekowe przedzialy w zawodoachh niewiem ???? prosze a jakis namiar gdzie sie mozna udac ./czy napisac?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *