Pigułki rządzą naszym życiem (art by Robert Grąd)

5_article_547c0f1e9f7e0_article_v3

Źródło zdjęcia

Kiedy coś nas boli, sięgamy do szafki po lekarstwo w pigułce. To samo robimy, kiedy jest nam słabo. Pigułki łykamy także wtedy, gdy nie mamy apetytu lub gdy nasze łaknienie przybiera monstrualne rozmiary.

Kiedy mamy kłopoty gastryczne, także sięgamy po pigułkę, robimy to także, gdy wydaje nam się, że zbyt krótko siedzieliśmy w toalecie. Pigułki rządzą naszym życiem, a ściślej – ludzie, którzy je produkują.

Piekielni farmaceuci

Ludzie, którzy produkują lekarstwa, dystrybuują je i wprowadzają na rynek, zarabiają gigantyczne pieniądze i chcą zarabiać jeszcze większe. Nic dziwnego, że przybywa lekarstw i specyfików o coraz bardziej wymyślnych nazwach, które mają nas uchronić przed wszystkimi możliwymi dolegliwościami i bólami.

Wśród ogromnej liczby środków przeciwbólowych dostępnych na naszym rynku większość nie różni się od siebie niczym poza nazwą i zawiera jeden preparat zwany paracetamolem. Leki wyprodukowane na jego bazie nazywają się inaczej i kosztują inaczej. Płacimy mniej lub więcej, w zależności od opakowania i nazwy.

Wszystkie te specyfiki dostępne są bez recepty. Łatwość, z jaką możemy sięgnąć po tabletkę przeciwbólową, staje się pokusą i uzależnieniem. Każdy, nawet najmniejszy dyskomfort związany z lekkim bólem likwidujemy za pomocą kolorowej tabletki do połknięcia lub ssania. Nie zastanawiamy się, jaki to może mieć wpływ na nasz organizm.

Człowiek w ciągu swojego życia przyjmuje tony leków. Kiedyś, żeby dostać potrzebny specyfik medyczny, trzeba było mieć receptę i odstać swoje w kolejce, dziś koncerny farmaceutyczne wymyśliły kopalnię pieniędzy – leki dostępne bez recepty.

Można więc leczyć się samemu, bez konsultacji z lekarzem, czerpiąc wiedzę na temat skuteczności preparatu z ulotek lub z reklam telewizyjnych. Kampanie reklamowe farmaceutyków należą do najbardziej agresywnych na rynku i emitowane są właściwie przez cały dzień.

Ich szczególne nasilenie to oczywiście półrocze od jesieni do wiosny, kiedy łatwiej się przeziębiamy i tracimy odporność. W spotach tych nieodmiennie występują postaci podobne do siebie jak dwie krople wody: dobry lekarz, schorowany pacjent i rozsądna żona pacjenta, która podpowiada mu, aby słuchał mądrego doktora.

O tym, że lekarze nie zawsze są mądrzy, wiemy nie od dziś i reklamy rutinoscorbinu nie przekonają nas, że jest inaczej. W Polsce niestety nie prowadzi się takich badań, ale w opublikowanych prze „New York Times” danych za rok 2001 możemy przeczytać, że za Oceanem „dobrzy lekarze” wypisali swym pacjentom 2,8 miliarda recept!

W jednym tylko roku! Wychodzi na to, że każdy Amerykanin, czy to schorowany weteran drugiej wojny światowej, czy też nowo narodzone niemowlę odebrali w ciągu 12 miesięcy aż 10 recept od swojego lekarza. Czy to w ogóle możliwe?

Oczywiście, jeśli się weźmie pod uwagę to, ile farmaceutyków produkuje się w Ameryce, oraz to, że spora część z nich wyprodukowana jest po nic, ponieważ mają one wyłącznie nakręcać koniunkturę sprzedażową wielkim molochom, nie służą zaś żadnym konkretnym celom – nie leczą żadnej choroby lub leczą choroby wyimaginowane.

Dobrym przykładem jest tutaj sprzedawanie leku dla dzieci o nazwie Prozac. Lek taki jest dostępny, ponieważ zwiększył się odsetek samobójstw wśród amerykańskich dzieci i należy walczyć z tą tendencją za pomocą pigułki właśnie.

W Polsce na razie nie ma jeszcze takich problemów, nikt nie leczy dzieciaków z depresji za pomocą kolorowych tabletek. Nie oznacza to, że połykamy mniej lekarstw niż Amerykanie.

Drogie i nieskuteczne

Nie licząc preparatów witaminowych i odchudzających, najwięcej połykanych przez Polaków lekarstw to środki przeciwbólowe. Boli nas, ale nie chcemy, żeby nas bolało.

Nie zastanawiamy się nad przyczyną bólu i nie zajmujemy się profilaktyką, interesuje nas tylko likwidacja zjawiska, a jeśli mimo końskich dawek środków przeciwbólowych ból powraca, ładujemy w siebie jeszcze więcej farmaceutyków.

Firmy produkujące leki odnotowują ciągłe wzrosty sprzedaży i konstruują kolejną kampanię reklamową promującą następny skuteczny specyfik. Ze środków przeciwbólowych korzystamy także wtedy, gdy doskwiera nam jakiś ból, którego przyczyna jest oczywista, na przykład ból zęba.

Wolimy zniszczyć sobie wątrobę, połykając farmaceutyki, niż iść do dentysty. Tłumaczymy się najczęściej brakiem czasu.

W Polsce nikt jeszcze nie opublikował danych dotyczących cen leków i rzeczywistych kosztów ich produkcji. Ze wspomnianego już raportu „NYT” wynika, że W USA niektóre leki sprzedawane są z narzutem kilkuset procent.

Ustępująca właśnie ze stanowisk administracja w Waszyngtonie wydała ponadto zakaz sprowadzania tańszych lekarstw z Kanady. W Polsce na razie borykamy się jedynie z problemem zbyt drogich farmaceutyków, które przepisują nam przez lekarze współpracujący z koncernami farmaceutycznymi, mimo że mamy polskie, tańsze odpowiedniki tych lekarstw.

Kogo nienawidzą sprzedawcy leków?

W Polsce nieszczególną sympatią dystrybutorzy leków darzą lekarzy homeopatów i tych, którzy przepisują swoim pacjentom preparaty ziołowe. Medycyna naturalna, która powraca do łask, jest solą w oku producentów farmaceutycznej chemii.

Oczywiście z ziół też można zrobić pigułkę i potem ją sprzedawać, ale jakie pieniądze można zarobić na preparatach ziołowych? Ile one mogą kosztować i kto będzie zainteresowany ich produkcją? Co innego wysokie technologie, których efektem są miliony kolorowych kapsułek i pigułek.

To one generują zyski koncernów farmaceutycznych. Jeśli ktoś otwarcie głosi, że nie wszystkie produkty dostępne w aptekach są skuteczne i potrzebne, bo zamiast nich można zastosować tańsze preparaty ziołowe, to znaczy, że zamierza pozbawić firmy farmaceutyczne części zaplanowanych zysków.

W Polsce nie ma chyba nikogo, kto miałby pozycję na tyle mocną, by swym autorytetem kwestionować skuteczność chemicznych medykamentów. Lekarze zajmujący się alternatywnymi metodami leczenia to margines. Uchodzą oni raczej za nieszkodliwych dziwaków niż za poważną konkurencję dla farmaceutycznych molochów.

Inaczej jest w USA – tam głosy promujące medycynę naturalną są o wiele silniejsze, proporcjonalnie do siły i możliwości koncernów. Nikt nie kwestionuje skuteczności alternatywnych metod, za to próbuje się je skutecznie dezawuować lub wyśmiewać, tak jakby nie było liczącej 3 tysiące lat medycyny chińskiej i tybetańskiej, tak jakby cała wiedza medyczna powstała w momencie wynalezienie pastylki na kaszel.

Na razie przeciętny pacjent, czy to w Polsce, czy w USA, nie ma szansy na to, by korzystać realnie z jakichś alternatywnych metod leczenia, które nie zakładałyby naszprycowania pacjenta chemią od razu, gdy tylko podskoczy mu trochę gorączka.

Wynika to najprawdopodobniej z tempa naszego życia, które nie daje czasu na głębsze zastanowienie się nad trybem życia, jaki prowadzimy. Jesteśmy skazani na pigułki, bo to jest najszybsza metoda walki z katarem i grypą, przynajmniej w teorii.

Autor: Robert Grąd

Aby wejść na forum kliknij TUTAJ

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *